AKT I: OBUDZIŁEŚ SIĘ I JUŻ ŻAŁUJESZ
Nie zdążyłeś jeszcze otworzyć powiek, a już to czujesz.
Nie fizycznie — tam jeszcze jest okej.
Ale psychicznie? Tam już ktoś zostawił światło, dług i powiadomienie z rzeczywistości.
Nie ma żadnej nowej myśli.
Nie ma świeżego początku.
Jest tylko kontynuacja czegoś, co nigdy nie miało sensu.
Słyszysz dźwięk budzika, który w teorii miał Cię „obudzić do życia”.
Ale on nie budzi — on przypomina, że znów musisz robić coś, co nie daje Ci nic.
Maili jeszcze nie czytasz.
Ale czujesz ich obecność.
Jak bagaż, który nie jest Twój, ale musisz go ciągnąć, bo „dorosłość”.
Wchodzisz w dzień jak w brudną wodę.
Z marszu. Bez przyjemności. Bez przekonania.
Prysznic?
To rytuał zmywania złudzeń, że będzie inaczej.
Śniadanie?
Jakbyś karmił swoje ciało przed kolejnym seansem w kinie absurdu.
I zanim usiądziesz przy komputerze, już wiesz:
To nie będzie dzień, w którym coś się zmieni.
Ale przecież nikt tego od Ciebie nie oczekuje.
Bo tu nie chodzi o życie.
Tu chodzi o funkcjonowanie.
AKT II: ŻYJESZ, ALE NIE UŻYWASZ
Pracujesz.
Nie dlatego, że chcesz.
Nie dlatego, że lubisz.
Pracujesz, bo jeśli przestaniesz, zaczniesz myśleć. A tego się boisz.
Każde spotkanie to teatr.
Każdy e-mail to wymuszony dialog.
Każde “jak tam” to próba podtrzymania pozoru, że ktoś coś jeszcze czuje.
Masz wrażenie, że wszyscy tylko przesuwają ikonki, przerzucają zdania, dopisują wnioski —
ale nic się nie zmienia.
Robisz rzeczy, których nie rozumiesz.
Dla ludzi, których nie znasz.
W systemie, który nie zauważy, że się wypaliłeś.
A potem wracasz do siebie.
Nie do domu.
Bo dom to miejsce, gdzie czujesz coś więcej niż zmęczenie.
A Ty masz tylko mieszkanie, łóżko i ścianę, której nie chcesz widzieć po zmroku.
Włączasz serial, który już oglądałeś.
Bo tam są emocje, których Ci już brakuje.
Scrollujesz.
Nie szukasz informacji.
Szukasz sygnału, że nie jesteś sam w tej rezygnacji.
Ale wszystko jest uśmiechnięte.
Wszyscy są zmotywowani.
Każdy ma „cele”.
I tylko Ty siedzisz ze świadomością, że nic z tego nie jest prawdziwe.
AKT III: CIERPLISZ SIĘ W NADZIEI, ŻE KIEDYŚ PRZESTANIESZ
Nie boisz się śmierci.
Boisz się życia, które nic nie zmienia.
Każdy dzień to jakbyś grał w grę, w której już dawno przegrałeś — tylko nikt Ci jeszcze nie wyłączył serwera.
I najgorsze jest to, że jesteś świadomy.
Że widzisz wszystko.
Że nie możesz się oszukiwać tak łatwo jak inni.
Bo wiesz:
- że większość relacji to fasada,
- że większość pasji to wymówki,
- że większość pracy to zajęcie miejsca w Excelu,
- że większość życia to próba nie zwariować.
I mimo to — nadal oddychasz.
Bo może jutro będzie ktoś, kto zrozumie.
Kto przeczyta.
Kto nie odpowie „to minie”, tylko powie „ja też tak mam”.
Bo czasem najwięcej siły trzeba, żeby po prostu być.
I nie wylogować się z tego wszystkiego.
ZAKOŃCZENIE (bez katharsis):
To nie wpis motywacyjny.
To nie inspiracja.
To nie manifest.
To dokumentacja.
Stan faktyczny egzystencji ludzi, którzy widzą za dużo i czują zbyt ostro.
Jeśli jesteś jednym z nich — wiesz, że to nie jest koniec.
To tylko kolejny akt.
A scena nadal otwarta.